środa, 18 listopada 2015

Sighișoara nocą i za dnia, czyli nie taki Drakula straszny

               W hotelu w Sighișoarze dopadł mnie pierwszy tej podróży kryzys. Może to ten deszcz, a może fakt, że zaczęło mi brakować na trasie kontaktu z drugim człowiekiem, nie krótkiej wymiany zdań na skrzyżowaniu czy gdzieś na postoju, ale wspólnie zjedzonej kolacji i ciekawej rozmowy, jak wydarzyło się to ostatnim razem w Satu Mare. Tak to właśnie ponoć mówią, a na pewno jest tak też w moim przypadku, że pierwszy spadek formy dopada około 6 - 7 dnia podróży. Wiedziałam, że w średniowiecznej, romantycznej Sighișoarze nie będzie łatwo. Tak samo, jak łatwo nie było chociażby nad Jeziorem Czerwonym. Na dodatek dopiero w hotelu okazało się, że zupełnie zapomniałam o zmianie strefy czasowej w Rumunii i cały czas jeździłam o godzinę do tyłu. Jakie było moje zdumienie, gdy okazało się, że wcale pora nie taka wczesna i nie 22, a 23, a po prysznicu 24 i dopiero wtedy przyszło mi wyjść na starówkę. Jeszcze pierwszym filmem zapuszczonym w telewizji okazał się Drakula z Leslie Nielsenem i w tym wampirycznym nastroju wyruszyłam na miacho. Jutro oczekiwać miał mnie mój couchsurfingowy host w Braszowie, a wraz z nim rozrywka, nowi ludzi oraz koniec samotności!

                   O samym mieście rozwodzić się nie chcę. To jedynie kolejny przykład na to, jak kulturowo utarte schematy i głęboko zakorzenione w nas wyobrażenia potrafią wpłynąć na oczekiwania wobec miejsc, do których zmierzamy po raz pierwszy. W tym miejscu pragnę zaznaczyć, tak, to Sighișoara, czyli najlepiej zachowane średniowieczne miasteczko Europy Środkowo-Wschodniej, nie zamek w Bran, jak się powszechnie przyjmuje, jest autentycznie powiązana z postacią Wlada Palownika, na której wzorowano postać słynnego Drakuli. O godzinie 12 w nocy, w sezonie, w dzień powszedni miasteczko przeraża nie tyle historią o krwiopijcy, co pustkami i ciszą na każdym kroku. Przeraża, to może złe słowo... ta pustka zaskakuje, bo samo miasto jest magiczne. Prawdziwa perełka, która sugeruje milionowe inwestycje. Gród jak oaza piękna wrzucona w środek 40 tysięcznej rumuńskiej miejscowości, w której mieszkańcy jakby zapomnieli, że gród jest zaraz obok i zasadniczo omijają go z daleka, prawdopodobnie ze wzlędu na ceny. A reszta mieszkańców, która akurat w średniowiecznym centrum żyje, wiesza pranie pomiędzy budynkami, zamyka okiennice i gasi światła już około 23. Tylko zza nielicznych okien usłyszeć można szum telewizora, radia czy rozmowy zagranicznych przyjezdnych. Czy legenda o Drakuli nastrojowi się udziela? Nie, niekoniecznie. Mroku w Sighișoarze nie znalazłam, ani postaci pokroju Nosferatu z Herzoga. Tylko ciszę, pojedyncze stuknięcia kieliszków w jedynej jeszcze otwartej restauracji włoskiej na rynku i połyskujący od przydymionego oświetlenia bruk. Taka właśnie jest Sighișoara nocą, w niczym nie ustępująca francuskiemu Carcassonne czy chorwackiemu Splitowi.


W punkt.
Ulica poza centrum.

Wieża zegarowa.




Trochę cepeliady jeszcze nikogo nie zabiło.
 


Ponownie Wieża Zegarowa z XIV wieku

Tak, to tu ponoć urodził się Drakula.





I też jedno wampiryczne moto się znalazło.
Tak zwane "Schody kanoników" prowadzące na najwyższy poziom miasta i do Katedry na górze.

A to ja. Sprawdzam jeszcze, czy widać moje odbicie w lustrze.


              Natomiast Sighișoara za dnia to zupełnie inna historia. Tłumy ludzi, charakterystyczne dla tego obszaru kolory oraz masa sprzedawców, którzy upychają swój kramik w każdym dostępnym kącie i próbują naciągnąć a to na karykaturę, a to figurkę Draka czy też posiłek w ich restauracji. Ale w sumie to niczym nie odbiega od standardów chociażby krakowskich, może z tą drobną różnicą, że Rumuni bywają bardziej natarczywi. W hotelu nie robili mi problemu i pozwolili zostawić motocykl wraz z całym załadunkiem na strzeżonym parkingu, ciuchy rzuciłam na jakieś dechy w ich podziemnym garażu i tak, wyjątkowo bez kasku, bo miły chłopak z recepcji przechował go pod ladą, ruszyłam na Sighișoarę w świetle dziennym, bez najmniejszej obawy o to, że coś może mi z bagaży zginąć. Co tu pisać będę dużo, no bardzo ładna jest, zobaczcie sami. Być może udało mi się uchwycić choć namiastkę jej klimatu... Spacer po mieście jest bardzo przyjemny, w obu wydaniach, w świetle dziennym i w świetle sztucznym. I wcale ta samotność aż tak bardzo nie dokuczała, jak się spodziewałam. Jakoś tak o niej zapomniałam....

























Schody Zakonników.

Katedra na górze.

Cmentarz niemiecki.






            
Kościół prawosłany w Sighisoarze.
                  
           =

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz