sobota, 15 sierpnia 2009

Francja Południowa 2009, czyli jak doszło do zgubienia dokumentów

     Jak już być może wiecie, trip ten był totalnie spontanicznym wypadem i w sumie bez żadnego wcześniejszego przygotowania. Kiedy człowiek nie wie, co może mu się przytrafić, nie jest logicznie rzecz biorąc też w stanie jakoś się merytorycznie do tego przygotować. No więc jadę, jadę sobie i jadę, pierwszego dnia robię 830 km, popełniając durnowaty błąd nr 1, czyli NIE JEDŹ ZBYT DŁUGO PRĘDKOŚCIĄ ZBLIŻONĄ DO MAKSYMALNEJ. Ale co ja tam mogłam wiedzieć? Jadę ostro, moja Hondka wyciąga maks 120, a ja przejechałam tę trasę może w 3/4 z prędkością 110 km/h :D Dojeżdżam do Szwajcarii, rozbijam się na byle jakim dzikim parkingu i śpię, a właściwie czuwam. Następnego dnia przemierzam pędem Szwajcarię, byle mnie nie przyłapali na braku winiety, wjeżdżam na płatny odcinek autostrady w kierunku Chambery, już mam płacić jakieś grosze, a tu.... ZONK. Nie mam dokumentów, kart, pieniędzy, nic :) Ostał się jedynie paszport. Bo oto w tym miejscu popełniłam słynny błąd nr 2: NIE ZOSTAWIAJ PORTFELA NA STACJI BENZYNOWEJ ;) Całe szczęście pan na bramce okazał się na tyle życzliwy, że dał mi 30 euro (no dobrze, pożyczył, ale w trakcie podróży zgubiłam jego dane kontaktowe) i mogłam dojechać do znajomego w Pierrefue du Var, przyjaciela Pierre'a poznanego na Erasmusie, u którego spędziłam dobrych 5 dni. Stresowałam się szczególnie brakiem papierów do motocykla, ale okazało się, że Francuzi są bardzo wyluzowani w tym temacie, wypisali mi jakiś świstek tymczasowy, nawet nie sprawdzając numerów ramy, na którym mogłam się poruszać po Francji, uwaga!, aż dwa miesiące! Ale co się najadłam strachu, to moje ;) Tutaj załączam tylko skromny kolaż, całą galerię znajdziecie tutaj.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz