Ze Słowenią pożegnałam się na początku lipca. Nie chciało mi się bawić z przyczepą, zdejmowaniem koła itepe, dlatego postanowiłam się przełamać i wrócić na motorze do Polski. 830 km. Moja pierwsza dłuższa trasa. Całe szczęście moi rodzice akurat byli w tym samym czasie na urlopie w Słowenii, korzystając z faktu, że znam tam miejsca i ludzi, więc zabrali moi bagaże, a ja sama prułam na moto ( o ile pruciem można nazwać 90 km na godzinę). Dojechalibyśmy jeszcze tego samego dnia, gdyby nie burza, która zatrzymała nas w Czechach. Plus stłuczka na parkingu pod hotelem robotniczym (ktoś nie zauważył cofając samochodu moich rodziców)oraz długa akcja z policją czeską ( trudności komunikacyjne).
Po przygodach typu zgubienie auta swoich rodziców, w którym niezmiernie przezornie zostawiłam pieniądze, po pomyleniu trasy i wybraniu tej najgorszej z możliwych do Bolesławca oraz groźbie zatrzymania się gdzieś w polu, bo paliwo było już na wyczerpaniu, w końcu na ostatnich wyziewach dotarłam do domu. I tak chrzest bojowy miałam za sobą. Okazało się, że długa trasa nie jest tak zła, jak mi się wydawało. Byłam gotowa do boju. A Słowenia do dziś ma w moim sercu szczególne miejsce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz