Żadnych gps-ów. Tylko mapa. Zawsze mapa. I język. Może kiedyś zainwestuje w sprzęt, który będzie mnie prowadzić nawet po największym zadupiu jak po sznurku. Ale póki co mapa, za pazuchą bądź wetknięta za owiewkę. Minęło już półtrora roku od tamtych zdarzeń, a w moim sercu ciągle tlą się te pierwsze uczucia... Adrenalina, strach, wielka niewiadoma.... A z drugiej strony nieodparta potrzeba gnania przed siebie, wciąź do przodu, przewijania krajobrazów jak na taśmie video. Tutaj nie ma nie i nie ma też stop. Jest tylko początek, ale nie ma końca, no chyba, że ten ostateczny....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz