Po jakimś czasie przestało mi już zależeć, kombinowanie na nic się nie zdało i tak byłam już doszczętnie przemoczona. Nogi pływały mi w wodzie, a dłonie wyglądały prędzej jak kalafior albo szczeniaczki sharpei. Dobrze, że chociaż aparat i dokumenty były bezpieczne w wewnętrznej, wodoodpornej kieszeni kurtki.
Od lewej: postój, postój, Zwolle |
Jeżeli chodzi o atrakcje widokowe, cóż, generalnie to odechciało mi się widoków, ale regiony są dość swojsko przyjemne. Dużo wybiegów dla koni, pola słonecznikowe, niska zabudowa, niemalże barakowa, czerwone cegła. Bardzo zielono i mało ludziów. Po raz pierwszy też miałam okazję odwiedzić Holandię i byłam w ciężkim szoku. Tereny przy granicy niemieckiej: bajkowe, utopijnie piękne! Wjeżdża się jak do raju utraconego, gdzie wszyscy uprawiają sporty, kierowcy jeżdżą wolno, domki wyglądają jak z piernika, a trawa jest zielona jak podkręcona w photoshopie. Do Zwolle dotarłam wymęczona jak diabli i z radością wysuszyłam się i wygrzałam u swojej miłości ;)
Jeden z nielicznych niedeszczowych postojów w drodze do Zwolle |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz