środa, 13 lipca 2011

Dzień 10ty, 11ty i 12ty, czyli Mikołaj sucks, ale Finowie już rulez

          Rovaniemi opuściłam na luzie, bez pośpiechu. Akurat tak się szczęśliwie złożyło, że w Finlandii zostałam dosłownie obsypana propozycjami noclegu od ludzi zarejestrowanych na portalu couchsurfing.org. I tak np. gdy już wiedziałam, że mam pewny nocleg w Kemi, na dokładkę odezwał się Jarno z Rovaniemi, również motocyklista. I choć z Rovaniemi do Kemi jest zaledwie 100 km, to postanowiłam zatrzymać się w obu miejscach, bo nowo poznanych ludzi  i ciekawych historii nigdy za wiele.  Jarno opowiedział mi o polowaniach na foki, praktykowanych jeszcze przez jego dziadka w latach 60. W późniejszych latach wprowadzono surowe restrykcje, które spowodowały, że większość myśliwych odeszło od polowań. Jarno zapewnił mnie, że dziś nikt już nie wie, jak powinno się to robić, bo nikt nie przekazał młodemu pokoleniu najsprawniejszych, tradycyjnych metod. Ponoć taka foka to nieźle szczwane zwierzę, które nie tylko bardzo dobrze widzi, ale i słyszy oraz węszy. Dlatego postrzelić fokę można tylko i wyłącznie wtedy, gdy wyłoni się z przerębli (poluje się zimą), by zaczerpnąć powietrza. Ale trwa to dosłownie sekundy...
          Jeszcze bardziej fascynująca okazała się historia o niedźwiedziach. Jarno zaskoczył mnie stwierdzeniem, iż poruszającego się w zaroślach niedźwiedzia najłatwiej rozpoznać po charakterystycznym... gwizdaniu. Ponoć przekonał się o tym w wieku 6 lat, gdy mieszkał we wsi oddalonej o 12 km od gniazda niedźwiedzi. Pewnego dnia wybrał się z mamą na spacer po lesie, gdy nagle trzasnęło kilka gałęzi w zaroślach pod niewiadomym ciężarem, a matka kazała mu się uciszyć. Jarno myślał, że to jego ojciec pogwizduje sobie,  płatając im figla, ale poważna mina matki dała mu do zrozumienia, że chodzi o zabłąkanego misia. "Niedźwiedź brunatny i tak nigdy nie zaatakuje niezagrożony, tylko w obronie własnej bądź małych. Gorzej z niedźwiedziem polarnym. Ten atakuje, żeby cię zeżreć." - powiedział do mnie, porozumiewawczo mrugając okiem. Ale nawet z brunatnymi nie ma żartów. Kiedyś jego kolega natrafił niechcący na młode i padł trupem, twarzą do ziemi, bo miś nieświeżym ścierwem gardzi, a i tak rozwścieczona niedźwiedzica zdarła mu skórę z tyłu głowy. Dlatego, drogie Dzieci, strzeżcie się misiaków! Szczególnie tych białych!
       
 
           
       Po opuszczeniu kwatery Jarno, udaliśmy się wspólnie do Parku Świętego Mikołaja. Tam miałam się również spotkać z moimi kolegami z promu, którzy wracali już z dalekiej północy. Skończyło się jednak na tym, że chłopcy zagapili się i polecieli za daleko, a ja rzuciłam okiem na park, który wyglądał jak najzwyczajniejszy, komercyjny parking, skorzystałam z santaclausowej toalety i wróciłam na trasę, zeby złapać chłopaków 30 km dalej. Byłam mocno rozczarowana Mikołajem. Spodziewałam się czarodziejskiej wioski w środku iglastego lasu, która przeniesie mnie w czasy utraconego dzieciństwa. Wyobrażałam sobie confetti spadające z nieba, wysokie aż do nieba laski z cukru, domki z piernika i gadające renifery, a zastałam kilku przebierańców na etat i stos kiczowatych gadżetów za grubą kasę. Do dupy z takim Mikołajem!
     Szybko dogoniłam swoich kolegów, którzy podzielili się wrażeniami z Północy. W odróżnieniu od innych motocyklistów, którzy owczym pędem gnają na komercyjny Nordkapp, chłopcy odbili na wschód do Gamviku, który jest praktycznie na tej samej wysokości co Nordkapp, a dostarcza o niebo intensywniejszych wrażeń, bo nie ma tam dosłownie ni ko go, oprócz garstki mieszkańców, rzecz jasna. Ale z turystów mało kto zapuszcza się w te odludne regiony. Ponoć nawet stan dróg wskazuje na to, iż nie jest to najbardziej popularny target dla odwiedzających z całego świata. Chłopcy przekonali mnie, że nie warto podążać utartymi szlakami. Jeżeli wrócę do Norwegii, by zapuścić się jeszcze dalej na północ, to tylko do Gamviku!

Kolejne spotkanie na trasie. Z Adamem, Andrzejem i Tym Trzecim, Którego Imienia Nie Pamiętam ;)
         Po pół godzinnym postoju ruszyliśmy każdy w swoją stronę, chłopcy na BMW ciut szybciej, ja jak zwykle swoim hondziakowym, 125ccmowym tempem ;) W Kemi ugościła mnie przemiła Arja, nakarmiła, oprowadziła po malutkim Kemi, które zniszczone przez Niemców w trakcie wojny, nie ma niestety zbyt wiele do zaoferowania. A jedyna jego atrakcja - lodołamacz Sampo - spędza lato w porcie przemysłowym za miastem, bo niestety port turystyczny w centrum miasta jest dla niego za płytki.

Wybrzeże pod Kemi
Lodołamacz Sampo
 
              Kolejnego poranka wyruszyłam do Jyvaskyla, gdzie czekać miał na mnie Sami, trzeci już gospodarz w Finlandii znaleziony za pośrednictwem couchsurfingu. To on dał na mnie namiary Arji, która uparła się, że tez chce gościć dziewczynę, która jedzie samotnie na 125 ccm z Polski. Sami to wielbiciel wschodnich klimatów. Kilkakrotnie wybrał się już do Rosji, raz nawet z Polakami, których spotkał na trasie do Mongolii. Opowiedział przejmującą historię o wypadku, który tymże Polakom przytrafił się w drodze powrotnej, już bez Samiego. Kierowca miał się niby zagapić, patrząc w tył, czy jego dziewczyna dotrzymuje mu kroku, gdy nagle zgarnął kufrem dwie osoby stojące na poboczu. Poszkodowani trafili do szpitala, a Polacy, po przesłuchaniu, wrócili do Polski. Ponoć dwójka Rosjan zmarła, jak się później dowiedział Sami, a choć minął już rok, sprawa jeszcze nie trafiła do sądu. Mocne, nie? Czasem cena podróżowana przekracza nasze najśmielsze wyobrażenia...
                W klimacie podróżniczych rozmów spędziliśmy wyjątkowo miły wieczór. Sami z rana pognał do pracy, a po mnie w jego mieszkaniu została jedynie kopciuszkowa przypinka na lodówce oraz krótki podpis.  jeden z wielu pozostawionych przez couchsurferów, których Sami gościł przede mną. Ruszyłam w stronę Helsinek, by poznać choć jedno większe, skandynawskie miasto i w wielkim stylu pożegnać się z Lądem Północnym.
             
Stajenka współdzielona przez Samiego i jego znajomych. Z lotu się w tym miejscu zakochałam.
Sami naciąga łańcuch Hondzie. Jak dobrze być kobietą! ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz