sobota, 22 lutego 2014

Projekt "En Moto: Mallorca" uważamy za otwarty! Początki.


    To będzie kilka postów o tym, jak się kręci filmy. A kręci się je wcale niełatwo! Piszę się o tym też nie najłatwiej, zważywszy na to, że spisuję tę relację z rocznym opóźnieniem ;) Bo choć data rzeczywista wydarzeń to luty 2014, to relacja powstaje 31 marca, 2015 roku, o godzinie 22:30 z hakiem. Stąd i możliwe pewne naciągnięcia faktów lub drobne nieścisłości co do dat czy kwot. Moja pamięć niestety bywa kapryśną, no i wybiórcza ;)

    Zacznijmy od samego początku, czyli jak to się stało, że Kopciuch zachorował na parcie na szkło. Było to zimą, przełom 2013/2014 roku. Nuda jakich mało, praca w korpo, tęsknota za podróżami, ból egzystencjalny, złamane serce i inne takie, co to sprawiają, że ludzie rzucają wszystko i udają się w pogoń za marzeniami. W samą porę zjawił się Grześ, bliski przyjaciel z Warszawy, który w stanie podobnej padaczki egzystencjalnej zaczął realizować swoje piękne marzenie o spełnianiu się zawodowo w branży filmowej. Wraz ze znajomą Olą założyli agencję produkcyjno-dystrybucyjną Okomotion, której cechą wyróżniającą ją pośród innych firm tego typu miało być wykorzystanie plenerów rodem z Majorki, gdzie też Ola mieszkała już od kilku lat.

    I tak też zrodził się pomysł na dokument, film o Majorce, którym można byłoby pomachać potencjalnym klientom przed nosem, pokazując: O! O! Tak właśnie kręci się filmy! A elementem-spoiwem, który wzbogaciłby film o ciekawe, dynamiczne ujęcia, miał być nie kto inny a właśnie Kopciuszek. Zupełnie prozaiczny fakt o tym zdecydował. Bo dziewczyna, bo to ciekawe, no i motocykl - idealnie wpisujący się w koncepcję iddylicznych, majorkańskich landszaftów poprzeplatanych dynamiką przejazdów.

    Czas był ograniczony. 10 dni. 10 dni dla mnie, na mój przelot (z Wro do Wawy, z Wawy do Barcy, z Barcy do Palmy), na wszystkie zdjęcia moich przejazdów plus kilka portretów tubylców, no i finalnie na mój powrót. Bagaże były spore, bo całe moje motocyklowe uzbrojenie od kasku po buty, plus oczywiście ciuchy innego rodzaju. Na całe szczęście nie musiałam pakować motocykla. Wersji początkowych było sporo, od transportu Hondziaka przez całą Europę, bo wypożyczenie gdzieś na lądzie stałym, ale skończyło się na wypożyczeniu motocykla na wyspie. No więc wyruszyłam, z wielką walizą, nie spodziewając się absolutnie niczego. Bo czegoż może spodziewać się osoba, która z filmem ma tyle wspólnego, co wegetarianie ze stekiem medium rare.


Czekając na lot do Wawy. 


Nasza meta.


Wybór motocykla padł na Yamaszke WR 125.


Hondziaka kocham ponad wszystko, ale nie powiem - design przedni.


    Pierwszy dzień zasadniczo zleciał na rozpakowaniu się i obniuchaniu okolicy, w tym na wypożyczeniu motocykla. Ekipa podzieliła się na dwie grupy i zagnieździła w dwóch mieszkaniach. Ja zamieszkałam wraz z Julią - reżyserką, Mikołajem - głównym operatorem oraz Krissem, operatorem nr 2, który jednak zajmował się głównie pracami nad równoległym, osobnym projektem.
    W drugiej lokacji zamieszkała Ola, pomysłodawczyni całego przedsięwzięcia, Grzesiek, jej wspólnik, Rafał - nasz facet od sprzętów i błyskawicznych rozwiązań, oraz Maciek vel Bober, nadworny zaopatrzeniowiec i księgowy. Na całe moje szczęście nie byłam w ekipie jedyną zaprzyjaźnioną z motocyklami, operator Mikołaj jeździ na Fazerze, a Rafał na quadzie. Trzeba rozumieć, jak te pojazdy się zachowują i jaki jest potencjalny czas reakcji, by wiedzieć, jak z powodzeniem kręcić motocyklistkę-amatorkę, by przypadkiem nie spowodować jej zgonu. Ale o tym później. 
     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz